Brazylijska yerba mate na rynek urugwajski
Barao Export z oznaczeniem Tipo Uruguay, co możecie znać jeszcze ze skrótu tipo PU1. W tym przypadku mamy do czynienia z brazylijską marką Barao, która jest u nas głównie znana z drobno zmielonej, zielonej chimarrao. Tym razem jest inaczej, aczkolwiek susz nadal pozostaje drobno zmielony.
Z portugalskiego erva mate = yerba mate. Jeśli śledzicie bloga to możliwe, że pamiętacie, a jako bardziej doświadczeni to już jestem pewien. Co do Urugwaju i Brazylijskiej Barao, tym razem firma wypuściła własny produkt na tenże wymagający i duży urugwajski rynek. Yerba ta powstała poprzez zmieszanie drobno zmielonych listków i małej ilość patyków, tak jak zazwyczaj wyglądają yerby z Urugwaju, których jeśli jeszcze nie piliście to polecam.
Dla osób nowych w temacie przypomnę, że Urugwaj większość suszu eksportuje właśnie z Brazylii czy w postaci gotowego produktu, czy też do przetworzenia u siebie. Piją najwięcej spośród krajów ameryki południowej, więc i zapotrzebowanie jest duże, a lubią akurat drobno zmielone.
Przejdźmy do opakowania Barao Export, które trochę na zdjęciach mi się wyjaskrawiło, ale w rzeczywistości również jest mocno żółte. Na przodzie i tyle opakowania znajdziemy tę samą grafikę oraz informację o kraju produkcji (Industria Brasileira). Na bokach znajdziemy także wskazówki do przygotowania Barao a także przypomnienie o suszeniu tykwy/porongo. Na drugiej stronie opakowania producent wyjaśnia powstanie produktu tego typu, który powstał w celu zaspokojenia gustu konsumentów doceniających erva mate tipo export, gdzie susz jest naturalnie leżakowany i ma większy procent liści.
Pora odpalić Barao Export 🙂 Po otwarciu zapach suszu był, hm… bardziej go nie było niż był, taka mgiełka, dopiero po potrząśnięciu opakowaniem poczułem nieznaczny aromat dymu i lekkiej yerby.
Co do suszu, to po otwarciu niech Was nie zmyli ładna warstwa pociętych listków i drobinek z patyczków, bo tuż pod tym jest spora warstwa drobno zmielonej yerby i pyłu, który w przypadku yerb pitych w Urugwaju jest nieodłączną cechą produktu i to w ilości sporej. Nie trzeba się tego bać, wystarczy zrobić yerbę po urugwajsku z kopczykiem.
Szybki opis do kopca: zasypujemy matero, zatykamy otwór naczynia dłonią, przechylamy na bok i potrząsamy mocno. Yerba ułoży się na jednej ze ścianek naczynia, nie stawiamy matera do pionu, tylko lekko je prostujemy i w wolną przestrzeń nalewamy wody, może być o temperaturze ok. 40 stopni. Uzyskacie wtedy bardziej zbilansowany smak, a susz nie dostanie takiego szoku. Gdy woda już zostanie wciągnięta/wypita przez susz (wypił św. Tomasz 😉 ), w miejsce, gdzie wlewaliśmy wodę i mamy wolną przestrzeń, wbijamy bombillę. Możemy też nią uklepać ten susz, taka zbitka, to wszystko. Trzeba pamiętać, że susz potrafi mocno napuchnąć, więc z ilością sypania trzeba sobie to jakoś „na oko” wyrobić.
Ciekawy zapach wyszedł po pierwszym zalaniu suszu, który został wessany jeszcze przed włożeniem bombilli. Pierwsze wrażenie to coś na granicy zielonej kawy, lekko prażonych ziaren lub jakiegoś kakao i mokre drewno, ciekawe, lubię takie rzeczy wyniuchać.
Robię pierwsze zalanie Barao Export i cóż, sam nie wiem co ja tu czuję tak do końca. Jest coś, co jest dla mnie charakterystyczne przy Urugwajkach. To lekkie w smaku zalanie, a dopiero później osiadająca goryczka w buzi. Nie raz mi się tak zdarza, przy innych yerbach jest podobny motyw, ale dla mnie kojarzy się to mocno z urugwajskimi yerbami, bo jest dla nich charakterystyczne. Przy innych yerbach jest raz mocniej raz słabiej, raz wodzionka raz nie.
Co do smaku, jest trochę inaczej, jest tutaj coś, co osobiście przynosi mi skojarzenie z czymś ziołowym. Nie jest to problem wynikający z brudnej bombilli po yerbach ziołowych (trzeba czyścic bombille w środku, pamiętacie o tym?), raczej jest to coś co wychodzi z suszu, nie wiem czy część z Was miała okazję pić tę wersję Barao, ale może czuliście coś podobnego.
Jest taki drewniano-ziołowy posmaczek, który znika po 3 zalaniach. Miłe zaskoczenie, ale teraz już mamy równie przyjemny klasyczny smak yerby w urugwajskim stylu, o umiarkowanej goryczce, kojarzącej się ze zbyt mocną herbatą, a i tak bym powiedział, że to tylko przy pierwszych zalaniach, bo później jest już bardzo przyjemnie i lekko dla podniebienia.
Smak jest raczej równy, słabnie po kilku pierwszych zalaniach i już do końca otrzymujemy niezbyt mocną w smaku yerbę. Moim zdaniem sprawdzi się dla początkujących, poszukujących czystej yerby, aczkolwiek trzeba pamiętać, że jest to drobno zmielona yerba i zaparzona na „odwal się” z dużym prawdopodobieństwem zapcha bombillę. Będzie to też smak nieco goryczkowy, ale po nasypaniu niedużej ilości powinno być w porządku.
Wypłukiwanie: długie (ok. 0.7–1 l)
Cena: 48–55zł
Dostępność: 1 kg
Pobudzenie: zostawiam do oceny pijącym. Na mnie działa umiarkowanie (tak akurat).
Moja ocena: dobra+ (4+)
Jak to tak, tylko 4 z plusem! 😉
Odpisałem Ci ostatnio, że mooooże naciągane 5=, ale coś popsułem i zjadło komentarz.