Argentyńska yerba mate Native Leaf (UK)

Native Leaf to produkt argentyński z małej plantacji w rejonie Misiones zamawiany na potrzeby Europejskie, a dokładnie przez Brytyjczyków. Na stronie Native Leaf znajdziemy tylko tę yerbe w klasycznej argentyńskiej wersji, czyli z patyczkami. Opakowanie Native Leaf, jak możecie zobaczyć na zdjęciach, to już jedno z bardziej współczesnych. Zamykane na zip, czyli poprzez zatrzask strunowy. Przyznam, że podoba mi się forma opakowania, bardziej urokliwe są jednak producenckie opakowania w stylu Ameryki Południowej. Na opakowaniu widnieje duży napis „yerba mate”. Oraz krótka informacja po angielsku czym jest yerba oraz jak ją przygotować. Sama yerba jest pakowana w pół kilowe paczki już na miejscu w Anglii. Native Leaf tyl opakowania

Pora zajrzeć do paczki i zacząć od wąchania suszu. Pierwszy niezbyt dobrze się kojarzy, jest lekko kwaśnawy, przy tym klasycznie yerbowy. Po chwili, gdy kwaśność uleciała, susz pachnie lepiej, przyjemnie i przy tym trochę dymnie z wyczuwalną lekką wędzonka w tle. Momentami czuć także świeży zapach yerby kojarzący się z tymi mniej dymnymi odmianami.

Sam susz jest z patyczkami i pyłem, listki są różne od drobno zmielonych do większych. Ciekawe jak będą oddawać smak. Susz jest  ciemno zielony, czasem lekko żółty. Oczywiście jest to yerba mate suszona w technologii tradycyjnej czyli dymem, a jej sezonowanie trwa ok. 9 miesięcy.

Native Leaf susz

Pierwsze zalanie i zapach nie są zbyt intensywne, raczej tradycyjne bez ekscesów. Za to w smaku już tych ekscesów moim zdaniem trochę jest, zdecydowanie na początku przy pierwszych zalaniach (które się lekko pienią). Smak jest cierpki, ale w przyjemny sposób, powiedziałbym, że nawet słabo jeśli ktoś jest fanem mocnych yerb w paragwajskim stylu. Native Leaf trochę mnie zaskoczyła, bo pierwsze zalania są w smaku orzechowe i wyraźnie to tutaj czuję. Cierpkość, która pozostaje na podniebieniu i taki lekko dymny posmaczek też przypomina goryczkę z orzecha włoskiego. Zapewne większość z Was wie jak smakuje niezbyt dobrze wysuszony orzech włoski, cierpko i nieprzyjemnie goryczkowo. Tutaj oczywiście jest inaczej, bo na yerbowy sposób i na dodatek przyjemny!

Po kilku mniejszych zalaniach orzechowy smak już ucieka z materka, pozostaje jeszcze na podniebieniu co jest przyjemne, ale w trakcie picia powoli znika. To samo dotyczy przyjemnego smaku samej mate, tego odrobinę cierpkiego. Wtedy susz staje się normalny, niezbyt mocny w stylu znanym z argentyńskich mate: wyczuwalny jest smak liści, troszkę dymu, trochę wspomnianej już dziś nie raz goryczki, ale także takiej świeżości z liścia.

Native Leaf propozycja przygotowania

Moim zdaniem to dobra i smaczna yerba, na początku paczki wywarła na mnie największe wrażenie, jednak z każdym dniem coraz szybciej przyzwyczajałem się do jej smaku i robiła się taka zwykła. Polecam zatem po kilku dniach zrobić przerwę i ponownie wracać do tej yerby, wtedy ten orzechowy posmak jest bardziej wyczuwalny i yerba ta robi pozytywne wrażenie. Sprawdzi się również wśród początkujących, jednak muszą się liczyć z tradycyjnym smakiem i dozą cierpkości. Jeśli tego właśnie szukają, to będzie w porządku. Bardziej zaawansowanym fanom mate również polecam, jednak tak jak wspomniałem warto robić przy tej yerbie przerywniki w postaci innej yerby. Smak jest dobry, a na tle innych argentyńskich yerb wyróżnia ją ten orzechowy posmak, który w niej wyczuwam.

Wypłukiwanie: średnie (ok. 0.7 l)

Cena: 20–30 zł (4–6 funtów)

Dostępność: opakowanie 0.5 kg

Pobudzenie: zostawiam do oceny pijącym. Na mnie działa umiarkowanie.

Moja ocena: dobra+ (4+)

 


Native Leaf dostaniecie online na stronie https://www.nativeleaf.co.uk/ Jeśli tylko macie możliwość zamówić przez kogoś, albo aktualnie mieszkacie w Anglii to tam właśnie dostaniecie tę yerba mate.